Get your dropdown menu: profilki

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 2

W południe, gdy pomarańczowo-żółte szkiełka przytwierdzone do sufitu układają się w kształt słońca na białej posadzce, wszyscy telekinetycy i nasi opiekunowie stoją już w holu. Część z nich przebiera nerwowo nogami i gryzie usta, a część tylko patrzy przed siebie w niewidzialny dla innych punkt. Nikt nie wykazuje zbytniego entuzjazmu, nikt nie wie co nas czeka. Jedynie Anastasia wydaje się nie przejmować i nuci żwawą melodię pod nosem. Sama nie przyglądam się innym, mój wzrok utkwił w czubkach błękitnych tenisówek. Ten kolor wydobywał głębie mojej czekoladowej skóry i czułam się w nim pewnie.
Ustawiliśmy się w kole, gdzie w równych odległościach stanęło wszystkich pięciu naukowców. Blath stoi po drugiej stronie, więc nie widzę za wiele, lecz jego głos niesie się echem po holu.
- Witam wszystkich, to dla nas zaszczyt was tutaj gościć - mężczyzna stoi tyłem, więc nie mam pewności, ale brzmi jakby się uśmiechał. Gdy się odwraca, nie mam już wątpliwości. Obdarzał nas tak szerokim uśmiechem, że bałam się o jego twarz.
- Każdy poznał tylko jedną osobę z naszej piątki, co nie oznacza, że reszta nie będzie się wami opiekować. Przedstawię teraz wszystkich, by później nie było z tym problemów. Możecie mówić do nas po imieniu - kryształkowe słońce zmieniło już nieco swój kształt. Ciągle można je rozpoznać, lecz teraz nie jest tak zachwycające. - Ja nazywam się Blath. Od mojej prawej zaczynając stoi Art, Bethany, Cooper i Anna.
Naukowcy machają ręką i uśmiechają się, lecz nikt nie robi tego w tak oszałamiający sposób jak Blath.
Ja i Ana stoimy idealnie pomiędzy Bethany i Cooperem, więc mogę im się przyjrzeć. Nie wyglądają szczególnie - ona ma mysie włosy za ucho i szarą, wręcz papierową karnację. Cooper jest chyba blondynem, ale nie można tego dokładnie określić, bo jego włosy ledwo odrastają od głowy. Zęby ma perfekcyjnie proste i białe, odnoszę wrażenie że sztuczne.
- Dzisiaj nie będziemy zaczynać żadnych zajęć, rozumiemy wasze zmęczenie po podróży. Dlatego do końca dnia możecie siedzieć w swoich pokojach - podejmuje temat Anna. Podobnie do Any ma jasne włosy, tylko zaczesuje w ciasny kok - Śniadania, obiady i kolację są wydawane w ustalonych godzinach, które wystawimy na każdym korytarzu. Dzisiaj obiad zaczyna się o trzynastej i kończy o czternastej.
Anastasia wyrzuca rękę w górę i Anna oddaje jej głos. Zaskakuje mnie jej odwaga, nawet gdybym miała pytania to wstydziłabym się je zadać w tak licznej grupie nieznajomych.
- Gdzie znajduje się jadalnia?
- Cieszę się, że o to pytasz - uśmiecha się Anna - Korytarz naprzeciw głównego wejścia was tam zaprowadzi.
- Przedstawię wam teraz główne cele i zasady pobytu tutaj - odzywa się rosły, czarnoskóry mężczyzna. Wcześniej zasłaniała mi go Bethany, choć to dziwne, bo wygląda przy nim jak okruszek. Art ma na sobie białą koszulę, która napręża się przy każdym ruchu i uwydatnia jego ciemnobrązową karnację - Chcemy rozwinąć wasze umiejętności w zakresie anomalnej perturbacji inaczej nazywanej telekinezą. Zajęcia w ośrodku będą dostosowane do początkowego zakresu posługiwania się telekinezą. Testy, które pomogą nam przydzielić każdego do odpowiedniej grupy, będą odbywały się na przełomie trzech dni. Główne zasady jakie musicie znać by stąd nie wylecieć, bądź nie otrzymać surowej kary to słuchanie naszych poleceń, rozkazów i wskazówek. Jeżeli ktoś ma zamiar być agresywny i apodyktyczny to może wyjść stąd teraz i nie wracać.
Nikt nawet nie drgnie, a ja sama tężeję na chwilę.
- Oczywiście, jeżeli chcecie opuścić ośrodek, możecie to zrobić w każdej chwili - tym razem odzywa się Cooper, odsłaniają rząd białych perełek - Jakieś pytania?
Nawet dla Anastasi temat się wyczerpał i żadna ręka nie wędruje w górę.
- Fantastycznie - po chwili odzywa się Blath - No to zmykajcie to swoich pokoi, widzimy się za godzinę.
Cała piątka odchodzi w nieznany mi jeszcze tunel, a my zostajemy w holu. Mówiąc my, mam na myśli grupkę osiemnastu osób. Zastygamy w ciszy, a chwilę później w wrzawie rozmów idziemy do naszego korytarza. Zauważam, że zawiązało się już parę znajomości, takich jak moja z Aną. Niezobowiązujących lecz dobrze rokujących.
Ja i Stasia czekamy aż wszyscy przemkną by nie tłoczyć się w windzie.
- I jak pierwsze wrażenia? - odzywam się. Nawet nie spostrzegłam, kiedy zaczęłam wbijać paznokcie w rękę. Niepokój daje mi się we znaki.
- Nie tak źle. Obserwowałam każdego i właściwie nikt nie wyglądał na naprawdę wyluzowanego. Byliśmy jak jeden wielki poddenerwowany organizm - Ana śmieje się - Choć u mnie nie występowały objawy paranoi. Jeden chłopak oddychał ciężko, myślałam, że zemdleje. A ty?
Naciskam kciukiem przycisk przywoływania windy i odpowiadam:
- Sama nie wiem. Może przeżyjemy tu miłą przygodę?
Ana nie odpowiada, tylko wchodzi do windy, a ja za nią. W ostatniej chwili wbiega jeszcze jakiś chłopiec, na oko młody, niski.
Klika dwójkę, a Ana trójkę.
- Co robiłeś, Rob? Widziałam cię jak szedłeś za innymi - pyta dziewczyna, a mnie ponownie zaskakuje jej łatwość w rozmowie. Po prostu pyta, nie myśli jak zostanie to odebrane.
- Zostałem zepchnięty gdzieś na bok, musiałem czekać aż reszta przejdzie - mruczy pod nosem i wychodzi na swoim piętrze.
Gdy srebrne drzwi ponownie odcinają nas od świata, pytam:
- Znasz tutaj kogoś jeszcze?
- Parę osób, nieszczególnie ciekawi. Za to ty jesteś - odpowiada, wskazując na mnie długim palcem. Jej paznokcie zdobi kolor ziemi.
- Tak? Ciekawe co?
- Nie bałaś się używać telekinezy przy innych. Wszyscy są tutaj przerażeni tym co potrafią, ty się chyba do tego przyzwyczaiłaś.
Wyskakujemy z windy i przystajemy przed nią aby dokończyć rozmowę.
- A ty się boisz?
Ana odgarnia długie włosy za ucho. Jest nawet ładna, uroku dodaje jej ta pewność siebie, emanująca z jej ciała.
- Dopiero od roku zauważam jakiekolwiek oznaki telekinezy. Moje umiejętności są na średnim poziomie, potrafię unieść niewielkie rzeczy w powietrze, przesunąć papierowy statek na wodzie. Nic specjalnego, ale z tego co słyszałam, to wielu z nas nawet tego nie umie.
Wypuszczam tylko powietrze nosem, wydając odgłos pomiędzy prychnięciem a westchnięciem.
Otwieramy swoje pokoje, a ja kątem oka widzę jak próbuje trafić kluczykiem do zamka i jak udaje jej się to dopiero po paru sekundach. Żegnamy się krótkim "do zobaczenia" i zamykam drzwi.
I nagle słyszę dźwięk tłuczonego szkła, który echem odbija się od ścian korytarza. Pokój na samym końcu jest otwarty i to właśnie z niego słychać podniesione głosy:
- Cholera jasna, przez ciebie nas stąd wykopią! Jesteś dupkiem, stary.
"Dupek" tylko zaczął się śmiać, co zapewne jeszcze bardziej rozjuszyło jego kolegę. Chciałam zignorować cały incydent, w końcu to nie moja sprawa, ale Anastasia żwawo rusza w stronę wypadku.
- Ana, co ty robisz - rzucam, a ona odwraca się przez ramię.
- Może być zabawnie.
Chcąc nie chcąc dobiegam do niej i zaglądam nieśmiało do pokoju. Jeden z chłopców na kolanach zbiera potłuczone kawałki szkła i przeklina siarczyście pod nosem. Sześć uroczych słoneczników leży na podłodze w nieładzie, a dywan chłonie wodę.
Drugi siedzi na łóżku z skrzyżowanymi nogami i pyta:
- Orrin, czemu nie zbierzesz tego telekinezą? Byłoby szybciej i prościej.
Orrin posyła mu mordercze spojrzenie i odwraca się gwałtownie w naszą stronę, jakby właśnie wyczuł naszą obecność. Ana z powalającym uśmiechem unosi większe szkło i kieruje je w stronę kubła na śmieci. W jednej chwili materiał rozpryskuje się, a Orrin robi się purpurowy.
- Może dlatego?!
- Przepraszam, już ci pomogę - mówi Anastasia i zaczyna zbierać malutkie szkiełka.
- Lepiej się odsuń.
Ana łapie się za boki i odpowiada:
- Przecież nie zrobiłam tego specjalnie, daj mi pomóc.
- Pozwól jej - odzywa się drugi - To forma zadośćuczynienia.
- Jedyną osobą, która ma tutaj cokolwiek do zadośćuczynienia, jesteś ty, Wynn - konfrontuje Orrin, a moja przyjaciółka wysypuje resztki do kosza.
A ja ciągle stoję w przejściu i nie odzywam się ani słowem. To dziwne, że nie jestem taka odważna jak Anastasia, że nie potrafię się nawet odezwać. Mam ochotę się przedstawić, poznać więcej osób, ale zwykłe "cześć" ledwo przechodzi mi przez gardło. Na całe szczęście wyręcza mnie Ana:
- A tak w ogóle to jestem Anastasia, a to Zoey.
Macham tylko ręką i staram się wtopić w ścianę.
- Orrin - chłopak, na oko szesnastoletni, podaje nam dłoń i ściska ją mocno. Ma przejrzyste, niebieskie oczy.
Jego przyjaciel wreszcie wstaje i dopiero teraz można zauważyć, że jest wysoki. Mówi tylko "Wynn", zgrabnie mnie wymija i wychodzi gdzieś na korytarz.
Nawet się za nim nie obracam, po prostu zostawiam Anę i idę do siebie. Poranek był zaskakujący i męczący, a mnie czekała jeszcze reszta dnia.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział 1

Podjeżdżam z mężczyznami pod mój dom, bym zabrała z sobą uprzednio przygotowany bagaż.
Na szczęście nikogo nie ma w domu, inaczej musiałabym przechodzić nieprzyjemny proces żegnania z rodzicami i wysłuchiwania ich wskazówek. No proszę, kto normalny nie wie, że ma jeść dobrze i dbać o siebie?
Porywam kartkę z mojej szafki nocnej i piszę na niej: "Wyjechałam. Skontaktujemy się później, kocham Was". Spoglądam jeszcze tylko na fotografię mojego brata, Culleya i łzy napływają mi do oczu. Mając osiem lat zginął, a policja do teraz nie potrafi wyjaśnić okoliczności jego śmierci.
Chwytam klucze, przez chwilę kręcę nimi na palcu, aż w końcu zamykam za sobą drzwi.
Wsiadam do samochodu na tylne siedzenia, prowadzi ten z nieprzyjemnym wyrazem twarzy.
Dowiaduję się, że będziemy jechać około dwie godziny i że jeśli chcę, to mogę się przespać.
Gdy nareszcie mam czas by spokojnie wszystko obmyślić, mam pustkę w głowie. Zdziwiło mnie to, że rząd wie o telekinetykach oraz to, że jest nas jednak więcej. Tak właściwie to nigdy nie poznałam nikogo, kto posiadałby takie same umiejętności jak ja. Oczywiście, czytałam o takich ludziach, kiedy dowiedziałam się o telekinezie przestudiowałam chyba wszystkie książki na ten temat.
Gdy dostałam list był to dla mnie cios. Dotąd uważałam się za wyjątkową, a po przeczytaniu wiadomości miałam mieszane uczucia. Z jednej strony ulga - być może ktoś mnie nareszcie zrozumie. Ale z drugiej strony byłam wściekła, czułam się jakby ktoś odbierał mi moje "ja".
Zamykam oczy i zasypiam w nadziei, że gdy się obudzę będziemy na miejscu. Jednak budzą mnie głosy dwóch mężczyzn, a nie przywitanie na jakie czekam.
- Jim, wiem że się boisz, nie okłamiesz mnie - mówi "miły facet".
- Nie rozpraszaj mnie, szczurze. Nie boję się, tylko denerwuje mnie to, że do tej roboty zagonili nas. Wolałbym teraz siedzieć w domu, a nie jeździć za jakimiś dziwolągami po świecie.
Szczur, jak nazwał go Jim, odwraca tylko głowę milcząc. Za oknem mknie leśny krajobraz, a pomiędzy drzewami przebija się słońce paląc mnie w oczy.
- Pewnie jesteś przerażony, co? - Jim wybucha śmiechem, który przez jego ochrypnięty głos brzmi jak kaszel - Takie szczury jak ty zawsze się boją - dodaje.
Jednak mężczyzna dalej w milczeniu obserwuje przestrzeń za oknem, zaciskając tylko nieznacznie usta.
Ciekawe czego się boją? Mnie? Nie mam zamiaru im nic robić, jestem tylko obywatelem posłusznym rządowi. Chcę jedynie odbębnić ten pobyt w ośrodku, być może będzie tu nawet przyjemnie.
Siadam ponownie na swoim miejscu i poprawiam pas, który w czasie snu wbił mi się w szyję.
Szczur obraca się w moją stronę i pyta:
- Jak się czujesz? Zostało nam tylko pół godziny jazdy - jego oczy są lekko zaczerwienione, jakby przed chwilą płakał.
- Dobrze, dziękuję - odpowiadam. Boi się tak bardzo, że aż płacze? Postanawiam nie mieszać się w ich sprawy i znów przymykam oczy, tym razem nie po to by zasnąć. Z zamkniętymi oczami lepiej mi się myśli.
Przypominam sobie swój pierwszy lot samolotem. Culley, jak na starszego brata przystało, straszył mnie turbulencjami i brakiem paliwa. Czasami faktycznie samolot drżał mocno, a wtedy Culley szczerzył zęby, jakby była to dla niego świetna zabawa. Raz czy dwa razy miałam łzy w oczach ze strachu, ale wtedy Culley przestawał się uśmiechać i przytulał mnie, a turbulencje natychmiast ustawały.
Był moim największym autorytetem, choć czasem miałam go dość.
Wyjeżdżamy nareszcie z lasu, a naszym oczom ukazuje się ogromny, biało-srebrny budynek. Wygląda jakby został podzielony na dwie części - jedną całkowicie oszkloną, drugą zamkniętą, w której w pewnych odstępach zostały umieszczone maleńkie okienka. Obok znajduje się nieduży parking, zajęty zaledwie przez dwa samochody oraz park z ławeczkami i jeziorkiem.
Jim parkuje na wolnym miejscu, wyciąga kluczyki ze stacyjki i wychodzi wraz z Szczurem. Czekam, aż któryś z nich otworzy mi, ale oni idą w stronę budynku kompletnie o mnie zapominając. Pociągam energicznie za klamkę, która ani drgnie. Próbuję jeszcze raz i daję spokój, przecież muszą mnie stąd kiedyś wyciągnąć. Opieram się o drzwi i wyciągam na siedzenie buty, które zostawiają na tapicerce ziemię. Mój cały bagaż został schowany w bagażniku, więc nie mam jak dotrzeć do paru książek które tam schowałam na nudne godziny. Raczej nie spodziewam się tutaj nudy i wolnego czasu, bardziej codziennych ćwiczeń i wyrzeczeń. Wyciągam z kieszeni moich dżinsów gumę i podrzucam ją do góry, a ta zawisa w powietrzu.
Gdy już chcę włożyć ją do ust ktoś puka w okno. Ściągam nogi z siedzeń i spoglądam na twarz przystojnego, młodego mężczyzny bezczelnie wlepiającego oczy w gumę. Podchwytuję ją i chowam ponownie do kieszeni. Mężczyzna otwiera drzwi, witając mnie słowami:
- Serdecznie miło jest nam cię poznać, Zoe! - chwyta moją prawą dłoń i potrząsa nią energicznie. Pomaga mi wysiąść z samochodu, a ja zauważam jeszcze dwie kobiety i dwóch mężczyzn oraz Szczura z Jimem.
Ten ostatni dotyka ramienia jednej z kobiet pytając czy mogą iść, jednak ona zbywa go machnięciem ręki. Oni uznają to za przyzwolenie i odchodzą.
- Dzień dobry - odpowiadam lekko zdezorientowana. Każdy się ze mną wita i gdy kończymy wymianę uprzejmości, mężczyzna chwyta mnie pod rękę.
- Nazywam się Blath i od dziś wraz z moimi czterema przyjaciółmi będę pomagał ci odkryć twoje umiejętności. Fantastycznie, prawda?
- Tylko że ja już potrafię używać telekinezy - odpowiadam. A jeżeli to wszystko jest tylko dla nowicjuszy? I będę odesłana do domu? O dziwo nie chcę tam wracać, po zobaczeniu tego wspaniałego miejsca chciałabym zostać tu przynajmniej na jeden dzień.
- Widzieliśmy, to było niesamowite. Tutaj chcemy ci pomóc poszerzyć twój zakres możliwości.
Przytakuję, bo nie wiem co odpowiedzieć.
- Pokażemy ci twój apartament, później przejdziesz wraz z resztą do stołówki - mówi Blath i z szerokim uśmiechem prowadzi mnie do głównych drzwi. Jego przyjaciele idą za nami bez słowa.
Szklane drzwi w szklanej części otwierają się bezszelestnie. Przestronny, okrągły hol wygląda zachwycająco, jednak uwagę najbardziej przyciąga półkolisty sufit. Na cieniutkich, wręcz przeźroczystych sznurkach zwisają żółto-pomarańczowe szkiełka. Światło przechodzące przez nie tworzy na ziemi kolorowe kształty. Blath zauważa, że się im przyglądam i tłumaczy:
- Tylko w południe układają się w słońce na posadzce. Niesamowite, nie sądzisz?
Ponownie przytakuję, ponieważ zapiera mi dech. Otwory prowadzące do innych pomieszczeń są rozmieszczone na planie krzyża. Między jednym wejściem a drugim po ścianie spływa woda, tworząc małe wodospady. Obok rośnie parę kwiatów i krzewów, a wszystko tworzy zatrważająco piękny krajobraz.
Blath prowadzi mnie do przejścia po lewej stronie, przechodzimy krótkim szklanym korytarzem do dłuższego, tym razem zabudowanego. Po każdej stronie są trzy drzwi, w sumie sześć pokoi. Na końcu dochodzimy do windy, w której srebrnej obudowie mogłabym się przejrzeć. Blath klika niebieską trójkę i winda rusza w górę. Nim się obejrzę jesteśmy na ostatnim piętrze, które pachnie jeszcze farbą. Zapewne dopiero niedawno je skończyli.
Blath wyjmuje złoty kluczyk i otwiera nim drzwi z numerem 14.
- Oto twój apartament na najbliższe dni - nakreśla szeroki łuk ręką. Pokój jest równie cudowny co hol.
Choć ma surowe, białe ściany i puste szafki jest w nim coś przytulnego. Naprzeciwko mnie znajduje się okno na całą ścianę, a za nim niewielki balkon. Zauważam idealnie zasłane łóżko, szafkę nocną oraz komodę, na której stały cztery ramki na zdjęcia. Puste.
- Po lewej masz jeszcze łazienkę, na razie zostawiam cię samą, jeśli będziesz czegoś potrzebowała to zwróć się do mnie. W południe zejdź do holu, dobrze?
- Jasne - odpowiadam i ściągam buty ze stóp. Gdy Blath zamyka drzwi, rzucam się na miękkie łóżko, a po chwili zauważam zegar na ścianie.
- Jedenasta - mruczę sama do siebie. Susan pewnie byłaby wniebowzięta gdyby się znalazła tutaj razem ze mną - Jeszcze godzina.
Po piętnastu minutach drzemki idę zobaczyć łazienkę. W miejscu w którym w głównym pokoju jest okno, tutaj stoi ogromne lustro. Z mojego koka wysunęło się parę kosmyków ciemnych włosów.
Poprawiam je i ponownie się przeglądam. To dziwne, ale wyglądam na szczęśliwą. W domu nie miałam takich luksusów, żyliśmy raczej skromnie choć nie było mowy o biedzie. Ale nie posiadaliśmy ogromnej wanny i podgrzewanej podłogi.
Wychodząc z pokoju zauważam, że nigdzie nie położono mojego bagażu. Kieruję się więc w stronę windy by porozmawiać z Blathem, uprzednio zamykając drzwi. Złoty kluczyk ciąży mi w tylnej kieszeni spodni, w związku z czym wyjmuję go i teraz lewituje obok mnie.
Srebrne drzwi windy otworzyły się i weszłam, a za mną wbiegła jakaś dziewczyna. Spogląda tylko na kluczyk wirujący w powietrzu i klika niebieski przycisk parteru. Nie lubię zagajać rozmów z nieznajomymi, ale jeżeli mam tutaj pozostać dłużej to muszę sobie znaleźć przyjaciół. Postanawiam coś powiedzieć.
- Dostałaś swój bagaż? - pytam, a dziewczyna przypatruje mi się wielkimi, niebieskimi oczyma.
- Właśnie jadę spytać się Anny, pewnie kompletnie o tym zapomnieli. A ty?
Dojeżdżamy na parter, więc chowam kluczyk do kieszeni i odpowiadam:
- Też nie znalazłam go u siebie w pokoju. Kto to Anna?
Blondynka idzie szybko, więc prawie biegnę by być obok niej.
- Jedna z grupki tych naukowców. Reszta mi się nie przedstawiła - mówi, a my wychodzimy już na hol. - A, zapomniałam. Nazywam się Anastasia, ale mówią do mnie Ana - dziewczyna podaje mi rękę.
- Ja jestem Zoey, miło mi Cię poznać.
Przynajmniej nawiązałam jedną znajomość. Blatha znajdujemy w towarzystwie Anny i reszty naukowców, rozmawiają na boku holu. Gdy nas zauważa uśmiecha się promiennie i wyciąga ręce w serdecznym geście.
- Są jakieś problemy? Staraliśmy się bardzo mocno by niczego wam nie brakowało.
Odezwała się Ana.
- Nie ma naszych bagaży w pokojach. To pewnie przez przypadek, możemy pójść i zabrać je z samochodów - spogląda na mnie, szukając potwierdzenia swoich słów.
- Dokładnie - przytakuję. To nie problem, a mogłybyśmy lepiej się rozejrzeć po ośrodku.
- To nie przypadek, musieliśmy sprawdzić wasze bagaże, ale po spotkaniu w południe zostaną odniesione do pokoi. Za chwilkę wszyscy się zejdą, więc możecie tutaj poczekać - Blath odchodzi, a Anastasia ciągnie mnie na sam środek holu gdzie przysiadamy.
- Nie boisz się? - pyta.
Unoszę pytająco brwi.
- Wiesz, nie wszyscy muszą być sympatyczni.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Prolog

Do liceum wchodzi ich dwóch - dorośli mężczyźni w czarnych spodniach i kurtkach. Na korytarzu nie zapada całkowita cisza, tak jak się tego spodziewam, jedynie parę osób zastyga w bezruchu.
Uśmiecham się sama do siebie, zastanawiając się, dlaczego muszą mnie porywać przed przyjemną lekcją plastyki. Stojąca koło mnie Susan pyta:
- Wiesz kto to jest? Nie wyglądają zbyt miło.
Przygryzam wargę. Naturalnie nie mogę jej wyjaśnić całej sytuacji, ta operacja rządu jest raczej tajna. Gdyby cały świat się dowiedział, ludzie mogli by wpaść w panikę.
Mężczyźni stają koło mnie, a ja czuję jak rumieńce palą mi policzki. Wiem, że teraz każdy patrzy w moją stronę i każdy mnie zapamięta. Każdy będzie pytał.
Liczę szybko do czterech by wyrównać oddech i wyprostowuję się, by pokazać swoją dumę.
- Gotowa? - spytał jeden z nich, ten o milszym wyrazie twarzy. Jego ogolona twarz wydawała się być nie na miejscu w tych agresywnych ubraniach.
Odwracam się do Susan i przytulam ją mocno.
- Co się dzieje? - puszczam mimo uszu jej pytanie i tylko mówię:
- Kiedyś się jeszcze spotkamy.
Rozluźniam uścisk i zarzucam plecak na ramię. Choć od tygodnia przygotowuję się do tej chwili, to chcę powiedzieć by jeszcze poczekali, dali mi czas na przystosowanie się do tej myśli.
Niestety jest już za późno by cokolwiek powiedzieć, bo ręka na moich plecach zdecydowanie pcha mnie ku drzwiom. Czuję wzrok wszystkich znajomych na sobie i słyszę ich podniecone szepty. Być może chcą mnie zatrzymać, ale boją się, tak jak zawsze.
W moich wyobrażeniach moment ostatecznego wyjścia ze szkoły wyglądał zupełnie inaczej. Chciałam coś rozwalić, coś przewrócić, rozbić, by mnie zapamiętali. Sprawić by wszystkie szyby rozsypały się w drobny mak.
Teraz, pchana przez brodacza, czuję się bezsilna. W regulaminie zabronione jest ujawnianie się, więc idę z podniesioną głową a ręce zwisają mi luźno bo bokach.
- Zoe! - widzę mojego wychowawcę, trzymającego się za biodra z karcącą miną. Już otwieram usta by się wytłumaczyć, ale w porę je zamykam.
I tak już prawdopodobnie was nigdy nie spotkam, to po co robić taką szopkę?
***
Droga Zoe!
Ostatni szczyt w Belgii zakończył się niemałym sukcesem i jesteśmy niewiarygodnie zadowoleni z jego przebiegu.
Wiemy, że to właśnie ty jako jedna z niewielu, jesteś istotą posiadającą niezwykle umiejętności.
Anomalna perturbacja, w dalszej części określana jako telekineza bądź psychokineza, nigdy nie była jeszcze czynna na taką skalę. 
Jako że ty oraz inni psychokinetycy jesteście wręcz anomalią w naszym systemie, chcielibyśmy zabrać Was na półroczny pobyt w naszym ośrodku, który umożliwi Wam doskonalenie swoich umiejętności.
Żaden z naszych rządowych naukowców nie potwierdził wcześniej takiego zjawiska, więc przy okazji zaobserwowalibyśmy w jaki sposób się to odbywa i być może zaszczepili telekinezę innym ludziom.
Wydaje mi się, że chciałabyś się podzielić takim darem z innymi.
Ta wiadomość nie przekazuje pełni informacji, zdajemy sobie z tego sprawę, jednak ująć wszystko w liście nie sposób. 
W ciągu najbliższego tygodnia nasi pracownicy przeniosą Cię do ośrodka. Miej przygotowane najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak ubrania i przybory higieniczne, resztę będziesz miała zapewnioną na miejscu.
Pamiętaj, by przez ten czas nie ujawniać swoich umiejętności oraz miejsca swojego pobytu.
Pozdrawiamy i życzymy miłego dnia.

Rząd Amerykański z siedzibą w Waszyngtonie.